Cyklokarpaty #1 - Twierdza Przemyśl
Sobota, 1 maja 2010
· Komentarze(1)
Kategoria Wyścigi/Maratony
Oj działo się... Maraton zapowiadał się bardzo fajnie, czekałem na niego od dawna bo zawsze miałem dobre wspomnienia z Przemyśla (2007, 2008). Niestety z tego roku dobre one raczej nie będą. Wyjechaliśmy z Rzeszowa około 7 rano na 2 auta. W Przemyślu byliśmy po niecałej godzinie co oznacza, że jechało się bardzo dobrze :) Na miejscu przywitały nas pustki na parkingu pod stokiem narciarskim, przez co bardzo się zdziwiłem. Zaparkowaliśmy więc bliżej centrum i po złożeniu rowerów wio do biura a tam... LUDZI JAK MRÓWKÓW! Wszyscy czekają w kolejce do zapisów. Mnie na szczęście zapisał Kamil, który był wcześniej, bo zapisywał całą drużynę na raz, przez co nie musiałem stać w kolejce. Elektra Rzeszów Team stawił się niemalże w pełnym składzie i ostatecznie bardzo dobrze wypadł ale o tym później :)
Start przesunął się na 10:30 przez wyżej wspomniane kolejki w biurze. Było to do przewidzenia. Przed startem pokręciliśmy się po okolicy dla rozgrzewki i wróciliśmy w okolice startu, ustawiliśmy się i czekaliśmy na odliczanie którego nie było. W pewnym momencie usłyszałem po prostu START i wszystko zaczęło się toczyć.
Na początku oczywiście trzeba było uważać na dzieci z dystansu hobby które stały na początku peletonu a później podczas jazdy przesuwały się do tyłu. Później wpadliśmy na podjazd który pierwszy raz znalazł się na trasie maratonu. Jechało mi się bardzo dobrze i jak na taką ilość treningu jaką przeprowadziłem w tym roku byłem bardzo zadowolony. Widziałem z przodu czołówkę (na pewno Tomka i Piotrka) Później zjazd zakrętasami do znanego już z wcześniejszych edycji podjazdu z Prałkowic gdzie dalej jechało mi się bardzo dobrze. Później zjazd, asfalt i tu zaczął się dramat. Plecy zaczęły boleć tak strasznie, że pomimo braku jakiegokolwiek zmęczenia odcięło mi prąd. Wyprzedziło mnie z milion zawodników. Z każdą minutą jechało mi się coraz gorzej. Wyprzedził mnie najpierw Kamil, później Miciu, później Włochaty, później jeszcze Grzesiek z HoffmanBike i wielu wielu innych. Wyścig dla mnie się skończył a zaczęła walka o dojazd do mety. Na szczęście udało się ale nie mogłem się schylić nawet 10cm. Ostatecznie przyjechałem w okolicach 40 miejsca co uważam za wynik tragiczny porównując do możliwości. Dziwne, bo na Mazovii tydzień temu nie bolało mnie nic.
Gratulować należy pozostałym koksom od nas z teamu bo pozajmowali bardzo dobre miejsca. Ostatecznie byliśmy drużynowo na 4 pozycji i nie wiele zabrakło do pudła.
Czas się wziąć porządnie za trening bo tak być ze mną nie może, trzeba wrócić do formy z 2008 i cieszyć się z każdego wyścigowego kilometra. Zaczynamy od wtorku!
Hej!
Start przesunął się na 10:30 przez wyżej wspomniane kolejki w biurze. Było to do przewidzenia. Przed startem pokręciliśmy się po okolicy dla rozgrzewki i wróciliśmy w okolice startu, ustawiliśmy się i czekaliśmy na odliczanie którego nie było. W pewnym momencie usłyszałem po prostu START i wszystko zaczęło się toczyć.
Na początku oczywiście trzeba było uważać na dzieci z dystansu hobby które stały na początku peletonu a później podczas jazdy przesuwały się do tyłu. Później wpadliśmy na podjazd który pierwszy raz znalazł się na trasie maratonu. Jechało mi się bardzo dobrze i jak na taką ilość treningu jaką przeprowadziłem w tym roku byłem bardzo zadowolony. Widziałem z przodu czołówkę (na pewno Tomka i Piotrka) Później zjazd zakrętasami do znanego już z wcześniejszych edycji podjazdu z Prałkowic gdzie dalej jechało mi się bardzo dobrze. Później zjazd, asfalt i tu zaczął się dramat. Plecy zaczęły boleć tak strasznie, że pomimo braku jakiegokolwiek zmęczenia odcięło mi prąd. Wyprzedziło mnie z milion zawodników. Z każdą minutą jechało mi się coraz gorzej. Wyprzedził mnie najpierw Kamil, później Miciu, później Włochaty, później jeszcze Grzesiek z HoffmanBike i wielu wielu innych. Wyścig dla mnie się skończył a zaczęła walka o dojazd do mety. Na szczęście udało się ale nie mogłem się schylić nawet 10cm. Ostatecznie przyjechałem w okolicach 40 miejsca co uważam za wynik tragiczny porównując do możliwości. Dziwne, bo na Mazovii tydzień temu nie bolało mnie nic.
Gratulować należy pozostałym koksom od nas z teamu bo pozajmowali bardzo dobre miejsca. Ostatecznie byliśmy drużynowo na 4 pozycji i nie wiele zabrakło do pudła.
Czas się wziąć porządnie za trening bo tak być ze mną nie może, trzeba wrócić do formy z 2008 i cieszyć się z każdego wyścigowego kilometra. Zaczynamy od wtorku!
Hej!