Oj działo się. Jako, że wczoraj dystans był dość spory to dziś ustawiłem się z Piekłem na lekki rozjazd. Wziąłem więc szosę i zjechałem do Rzeszowa w umówione miejsce. Ze średnią 37km/h dojechałem do Larego w 17min i jest to nowy rekord :) Oczywiście na miejscu okazało się, że Piekłowi chodziło o jazdę na MTB więc Piotrek jako, że miał blisko do domu, szybko śmignął zmienić rower. Ze mną było trochę gorzej więc uderzyliśmy w moim kierunku drugą stroną Matysówki. Zmieniłem rower i śmignęliśmy w las. Na pierwszym zjeździe Piotrek urwał hak i czekał go romantyczny spacer z rowerem przy zachodzie słońca :D Ja z Piekłem kontynuowałem leśną pętlę i po jednym ze zjazdów na dole czekało nas zasysające błoto. Dobrze, że Piekła zassało (przy okazji z efektami dymu i syczenia rozgrzanej tarczy wpadającej do wody w pół koła) zaraz obok mnie bo wylądował bym w błotowodzie po połowę łydki a tak to się od niego odbiłem i wyszedłem z tego suchą stopą. Później zjazd wyciągiem i żeby nie było za łatwo podjazd terenem koło domu Wojtka FXC ;)
Traska z Piotrkiem. Plan był prosty - dojechać do serpentyn w Izdebkach. Z wykonaniem było trochę gorzej bo wyruszyliśmy z 4-godzinnym opóźnieniem i wiało dziś dość znaczenie. Polar mi trochę świrował bo jak szybko jechałem pod wiatr to pokazywał tętno 211-215bpm :) O dziwo jednak kilometry mijały dość szybko i jechało się całkiem przyjemnie. W Szklarach spotkaliśmy Cinka, w Dynowie mieliśmy półgodzinną przerwę bo telefon mi się nie chciał włączyć. Za Dynowem spotkaliśmy Jarka, z którym zamieniliśmy słówko bo nie widzieliśmy go od bardzo dawna. Podjazd w Izdebkach poszedł nam o dziwo bardzo łatwo a później lecieliśmy już bardzo szybko główną drogą. W Rzeszowie się rozdzieliliśmy a ja na koniec musiałem jeszcze wyjechać na Matysówkę i po drodze spotkałem Sebę i Bartka. Taki tam szybki opis długiej rundki ;)
Trasa rysowana bo jak mi padł telefon w Dynowie to tracka straciłem :(
Pomimo obaw przed karkami z wiadrami umówiłem się z Włochatym na szybką traskę. Umówiliśmy się na Łanach i ruszyliśmy w las. Bez błotka się nie obyło ale było całkiem przyjemnie ;)
Później od Borku odkrywaliśmy nowe ścieżki. Nowy zjazd z borku, nowy podjazd na borówki i zjazd z nich. Cały czas bokiem szła burza i błyskało się ale szczęśliwie uciekliśmy przed deszczem a z domu można było podziwiać podwójną tęczę ;)
Pierwszy raz od zeszłorocznej Skandii w Rzeszowie ruszyłem rower górski - i to dosłownie. Umyłem go, odpiąłem numerek startowy i napompowałem koła. O dziwo płyn uszczelniający (choć pewnie już dawno nie jest to płyn) się nie rozszczelnił i powietrze nie uchodzi ;D
Pierwsza jazda w krótkich gaciach. Pośmigaliśmy z Piotrkiem po górkach. W tyczynie spotkaliśmy Lisa. W okolicach Lubenii był jakiś rajd i kilka dróg było zablokowanych więc musieliśmy przedrzeć się przez las do Przylasku. 90% przejechaliśmy - resztę musieliśmy pokonać z buta. Szosą w terenie się całkiem fajnie jedzie, tylko przyczepności na liściach nie ma :D