Tam i z powrotem
Niedziela, 18 lipca 2010
· Komentarze(0)
Wypadzik trochę dalej od Rzeszowa. Zbiórka o 6:30 na Hetmańskiej - o dziwo byłem pierwszy co się rzadko zdarza :) Po jakimś czasie pojawiła się reszta ale brakowało Mateusza który zaspał (jeśli można to tak nazwać) przez imprezę, która skończyła się godzinę wcześniej. Przez tą samą imprezę o 7 siedziałem w Volvo Mateusza jako kierowca.
W Załużu byliśmy po godzinie jazdy i ruszyliśmy na podbój serpentyn. Na początku jechało się bardzo przyjemnie, gdyż temperatura nie doskwierała. Obrobiliśmy 3 góry i tam nastąpił nawrót.
Z każdą minutą robiło się coraz goręcej. W Birczy zatrzymaliśmy się (Ja, Piotrek i Marcin) w sklepie i poczekaliśmy na chłopaków (Mateusza i Tomka) którzy mieli ambicje na setkę i śmignęli zawracać trochę dalej. W międzyczasie okazało się, że Marcinowi schodzi powietrze z szytki przedniej i trzeba było dymać co jakiś czas - stąd jeszcze jedna przerwa w miejscowości, której nazwy nie pamiętam, ale miałem małą przygodę. Poszedłem po wodę do rzeki i zbiegając z nasypu koło mostu nie zauważyłem pastucha którego ostatecznie trochę rozwaliłem (ale cicho!). Dobrze że nie poleciałem na twarz hihi :)
Ostatni podjazd nieźle męczyliśmy - była ~12:30 i znów powyżej 30 stopni, a na szczycie zaczęło grzmieć. Przy samochodach zaczął padać deszcz czym zbytnio się nie przejęliśmy - w końcu deszczyk dla ochłody to dobra sprawa :)
Wypad bardzo fajny, szkoda tylko, że nie pętelka.
W Załużu byliśmy po godzinie jazdy i ruszyliśmy na podbój serpentyn. Na początku jechało się bardzo przyjemnie, gdyż temperatura nie doskwierała. Obrobiliśmy 3 góry i tam nastąpił nawrót.
Z każdą minutą robiło się coraz goręcej. W Birczy zatrzymaliśmy się (Ja, Piotrek i Marcin) w sklepie i poczekaliśmy na chłopaków (Mateusza i Tomka) którzy mieli ambicje na setkę i śmignęli zawracać trochę dalej. W międzyczasie okazało się, że Marcinowi schodzi powietrze z szytki przedniej i trzeba było dymać co jakiś czas - stąd jeszcze jedna przerwa w miejscowości, której nazwy nie pamiętam, ale miałem małą przygodę. Poszedłem po wodę do rzeki i zbiegając z nasypu koło mostu nie zauważyłem pastucha którego ostatecznie trochę rozwaliłem (ale cicho!). Dobrze że nie poleciałem na twarz hihi :)
Ostatni podjazd nieźle męczyliśmy - była ~12:30 i znów powyżej 30 stopni, a na szczycie zaczęło grzmieć. Przy samochodach zaczął padać deszcz czym zbytnio się nie przejęliśmy - w końcu deszczyk dla ochłody to dobra sprawa :)
Wypad bardzo fajny, szkoda tylko, że nie pętelka.