Dzień 1 – „Cisna
Piątek, 27 kwietnia 2007
· Komentarze(0)
Dzień 1 – „Cisna czy Komańcza?”
I oto jest 27 kwietnia. Dzień, na który wszyscy czekali. 7 rano pod pomnikiem walk rewolucyjnych w Rzeszowie zbiera się pięciu wariatów z rowerami. O 7.10 dojeżdża kolejny i teraz jest już ich sześciu. W tym odcinku występują:
- Wujek Dziuraka „Wiedziałem, że się na mnie zesra”
- Miciu „Czego szukasz? Tu masz kamyk.”
- Łukasz „Smakowy”
- Domin „Ja jestem uzależniony od jedzenia”
- Masło (że ja) „Ej, ale nie chodź mi po liczniku”
- Seba „Jak będę chrapał to mnie kopnijcie”
Tak… 7 rano a my pod wielką. Gadamy, gadamy aż tu nagle buuuuuuuum (onomatopeja taka). Chłopacy – hotel nam kradną! Kolejne ciężkie głazy uderzają o ziemię. Szkoda hotelu, ale cóż pan poradzisz? No nic pan nie poradzisz. Wracajmy do sensu całego tego tekstu. Sześciu facetów mniej lub bardziej (lub nawet bardzo bardzo) opakowanych różnymi plecakami, śpiworami itp. Rusza spod „wielkiej” Kierują się w stronę rzeszowskiego zalewu. Ludzie gapią się na nich jak na stukniętych, ale oni nie zwracają na to uwagi, bo wiedzą, że przed nimi jeszcze około 130km kręcenia. Tak zaczyna się opowieść o sześciu takich, co mieli jechać do Cisnej a nie mieli zaklepanego noclegu oraz pewności, że dożyją dnia jutrzejszego. Samej jazdy opisywać nie będę – tylko ciekawe momenty. Z Rzeszowa skierowaliśmy się drogą E371 w stronę Miejsca Piastowego. Pierwszy postój odbył się w Jaworniku Niebyleckim zaraz po podjeździe i zjeździe o nachyleniu 9%. Tam przełamaliśmy pierwsze… batony i ruszyliśmy dalej. Kolejny dłuższy postój miał miejsce w okolicach Jasienicy Rosielnej u szczytu góry po długim podjeździe. Okazało się, że Dominik rozwalił oponę (tak – oponę) oraz dętkę. Grupa, która jechała pierwsza w składzie Masło, Miciu i Łukasz musiała czekać na resztę. Po zjedzeniu lodzika zaczęło nam się nudzić. Znaleźliśmy koło sklepu trochę drewna – desek, pniaków itp. Do czego rowerzysta może wykorzystać takie materiały? Oczywiście do zbudowania mini hopki. Tak też się stało. Hop, hop, hop i patrzymy – jadą nasi kochani naprawiacze. Teraz mieliśmy przed sobą zjazd z niezłej góry, więc siedliśmy z powrotem na rowerki z bananem na twarzy. Jazda bez jakichś dziwactw trwała krótko, bo tylko do Miejsca Piastowego. Tutaj właśnie miał miejsce kolejny punkt serwisowy. Tym razem ucierpiała opona i dętka w rowerze Masła. 10-centymetrowy zardzewiały gwóźdź nikt nie wie skąd, jak i dlaczego przekuł tylnego Ralpha i Maxxisa i wbił się dobre 8cm w kółko. Szybka akcja serwisowa i ruszyliśmy dalej. W Rymanowie zrzuciliśmy się na nową oponkę dla Dominika. W Rymanowie zdroju dłuższy odpoczynek i zmiana opony. Następnie na Królik polski (serpentyną) gdzie spotkaliśmy zwierzaka, ale bynajmniej nie był to królik. Żmija zygzakowata wygrzewała się na samym środku jezdni. Kilka fotek i w dół do Jaślisk. Stamtąd piękna droga do samej Komańczy. Ale zaraz zaraz? Mieliśmy jechać do Cisnej? Tak niestety przyznajemy się. Podjazdy dały nam po tyłkach i zdecydowaliśmy się skrócić trasę o 32km. Wszystko ok, ale gdzie śpimy? W żadnej agroturystyce miejsc nie było. Poszukiwania coraz bardziej nas dobijały. Jako, że sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej dramatyczna postanowiliśmy zapytać o nocleg w pobliskim barze. Polecono nam schronisko PTTK. 3 osoby (już nie pamiętam dokładnie, kto) pojechały obadać sprawę. Wrócili smutni. „Niestety kicha – nic nie ma… Chyba, że chcecie domek za 17zeta?” Ale żartownisie, co nie? Wbiliśmy do domku w świetnie położony schronisku. Rozpakowaliśmy się, odbyliśmy kilka kursów do delikatesów i można było rozpalić ognicho. Dołączyła do nas Monika (serdecznie cię pozdrawiamy, jeśli to czytasz) i siedzieliśmy sobie przy rozpalonym ogniu ładnych parę godzin. Klimat był po prostu bieszczadzki. Nic dodać nic ująć - pierwszy dzień wyprawy zakończył się cudownie! Było kupę śmiechu i dobrej zabawy.
RELACJA ZE ZDJĘCIAMI TUTAJ:
rowery.rzeszow.pl
I oto jest 27 kwietnia. Dzień, na który wszyscy czekali. 7 rano pod pomnikiem walk rewolucyjnych w Rzeszowie zbiera się pięciu wariatów z rowerami. O 7.10 dojeżdża kolejny i teraz jest już ich sześciu. W tym odcinku występują:
- Wujek Dziuraka „Wiedziałem, że się na mnie zesra”
- Miciu „Czego szukasz? Tu masz kamyk.”
- Łukasz „Smakowy”
- Domin „Ja jestem uzależniony od jedzenia”
- Masło (że ja) „Ej, ale nie chodź mi po liczniku”
- Seba „Jak będę chrapał to mnie kopnijcie”
Tak… 7 rano a my pod wielką. Gadamy, gadamy aż tu nagle buuuuuuuum (onomatopeja taka). Chłopacy – hotel nam kradną! Kolejne ciężkie głazy uderzają o ziemię. Szkoda hotelu, ale cóż pan poradzisz? No nic pan nie poradzisz. Wracajmy do sensu całego tego tekstu. Sześciu facetów mniej lub bardziej (lub nawet bardzo bardzo) opakowanych różnymi plecakami, śpiworami itp. Rusza spod „wielkiej” Kierują się w stronę rzeszowskiego zalewu. Ludzie gapią się na nich jak na stukniętych, ale oni nie zwracają na to uwagi, bo wiedzą, że przed nimi jeszcze około 130km kręcenia. Tak zaczyna się opowieść o sześciu takich, co mieli jechać do Cisnej a nie mieli zaklepanego noclegu oraz pewności, że dożyją dnia jutrzejszego. Samej jazdy opisywać nie będę – tylko ciekawe momenty. Z Rzeszowa skierowaliśmy się drogą E371 w stronę Miejsca Piastowego. Pierwszy postój odbył się w Jaworniku Niebyleckim zaraz po podjeździe i zjeździe o nachyleniu 9%. Tam przełamaliśmy pierwsze… batony i ruszyliśmy dalej. Kolejny dłuższy postój miał miejsce w okolicach Jasienicy Rosielnej u szczytu góry po długim podjeździe. Okazało się, że Dominik rozwalił oponę (tak – oponę) oraz dętkę. Grupa, która jechała pierwsza w składzie Masło, Miciu i Łukasz musiała czekać na resztę. Po zjedzeniu lodzika zaczęło nam się nudzić. Znaleźliśmy koło sklepu trochę drewna – desek, pniaków itp. Do czego rowerzysta może wykorzystać takie materiały? Oczywiście do zbudowania mini hopki. Tak też się stało. Hop, hop, hop i patrzymy – jadą nasi kochani naprawiacze. Teraz mieliśmy przed sobą zjazd z niezłej góry, więc siedliśmy z powrotem na rowerki z bananem na twarzy. Jazda bez jakichś dziwactw trwała krótko, bo tylko do Miejsca Piastowego. Tutaj właśnie miał miejsce kolejny punkt serwisowy. Tym razem ucierpiała opona i dętka w rowerze Masła. 10-centymetrowy zardzewiały gwóźdź nikt nie wie skąd, jak i dlaczego przekuł tylnego Ralpha i Maxxisa i wbił się dobre 8cm w kółko. Szybka akcja serwisowa i ruszyliśmy dalej. W Rymanowie zrzuciliśmy się na nową oponkę dla Dominika. W Rymanowie zdroju dłuższy odpoczynek i zmiana opony. Następnie na Królik polski (serpentyną) gdzie spotkaliśmy zwierzaka, ale bynajmniej nie był to królik. Żmija zygzakowata wygrzewała się na samym środku jezdni. Kilka fotek i w dół do Jaślisk. Stamtąd piękna droga do samej Komańczy. Ale zaraz zaraz? Mieliśmy jechać do Cisnej? Tak niestety przyznajemy się. Podjazdy dały nam po tyłkach i zdecydowaliśmy się skrócić trasę o 32km. Wszystko ok, ale gdzie śpimy? W żadnej agroturystyce miejsc nie było. Poszukiwania coraz bardziej nas dobijały. Jako, że sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej dramatyczna postanowiliśmy zapytać o nocleg w pobliskim barze. Polecono nam schronisko PTTK. 3 osoby (już nie pamiętam dokładnie, kto) pojechały obadać sprawę. Wrócili smutni. „Niestety kicha – nic nie ma… Chyba, że chcecie domek za 17zeta?” Ale żartownisie, co nie? Wbiliśmy do domku w świetnie położony schronisku. Rozpakowaliśmy się, odbyliśmy kilka kursów do delikatesów i można było rozpalić ognicho. Dołączyła do nas Monika (serdecznie cię pozdrawiamy, jeśli to czytasz) i siedzieliśmy sobie przy rozpalonym ogniu ładnych parę godzin. Klimat był po prostu bieszczadzki. Nic dodać nic ująć - pierwszy dzień wyprawy zakończył się cudownie! Było kupę śmiechu i dobrej zabawy.
RELACJA ZE ZDJĘCIAMI TUTAJ:
rowery.rzeszow.pl