Dolomity 2010 - dzień drugi
Wyjazd nieco nam się opóźnił więc zaczęliśmy dość mocno. Na podjeździe na Passo Fedaia Lary z Wiktorem pojechali nieco szybszym tempem a ja z Piterem ciut wolniejszym – jak zawsze. Na górze czekał na nas Piekieł informując jakie straty mieliśmy do Larego. Ja dostałem 4 min, Piotruś z tego co pamiętam 7 więc było całkiem dobrze. Podjazd miał 10,8km, średnie nachylenie 5,4% i 580m w pionie. Temperatura dawała się we znaki na podjeździe jednak na samym końcu przed dojazdem do pięknego Lago di Fedaia znajduje się „tunel ulgi” gdzie temperatura spadła znacznie – jak to w tunelu i pozwalała nieco mocniej przycisnąć na pedały.
Z Passo Fedaia mieliśmy najszybszy zjazd z całego wypadu i chyba jedyny który miał tak długi odcinek bez serpentyn – stąd ta prędkość. Piekieł pociął rekordowe 96km/h ja miałem 84km/h. Na tej prostej na bank da się polecieć ponad 100 ale nie ryzykowaliśmy aż tak bo nie znaliśmy drogi.
Po zjeździe chwila przerwy na orientacje w terenie i skierowaliśmy się do wąwozu Sottoguda. Coś pięknego! Polecam wszystkim którzy się wybierają w tamte rejony zobaczyć to miejsce. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem wysokości wąwozu, wodospadów i całego uroku tego miejsca.
Następnie skierowaliśmy się drogą w kierunku miejscowości Rocca Pietore i tam zorientowałem się, że lekko podbija mi przednie koło. Jak się okazało – szytka przesunęła się na obręczy bo klej puścił od temperatury obręczy po dohamowaniach.
Próbowaliśmy z Piotrkiem przesunąć ją powrotem ale szybko okazało się, że trzeba ją zedrzeć i założyć na nowo. Z pomocą wrócił Lary i Wiktor zaniepokojeni, że nie widać nas w tyle. Awarie naprawiono i pojechaliśmy dalej. Od skrzyżowania w Salesei gdzie wypiliśmy puszkę zimnej coli ale nie aż tak zimnej, że szkliwo pęka czekała nas przepiękna droga prowadząca pułką na zboczu Col di Lana aż do samej Arabby skąd po raz drugi zdobyliśmy Passo Pordoi.
Tym razem więcej zdjęć :) No i profil i trasa: