Planowana seta po szosie wyszła, niestety z małymi utrudnieniami. Już na samym początku lary złapał kapcia w szytke i musiał wracać do domu. Później jechało się całkiem ok, aż do Wyżnego gdzie przeszlifowałem trochę asfaltu i zostawiłem na nim trochę skóry (dosłownie). Stare rany zdarte na nowo i doszło kilka świeżych... Uwaliłem manetkę lewą (pękła pokrywka ale wszystko działa) i skrzywiłem hak... Było to na ~80 kilometrze.
Szybka popołudniowa rundka z Włochatym i Bartkiem. Miało padać więc zwlekaliśmy z wyjazdem a jak już wyjechaliśmy to zaczęło kropić. Na szczęście tylko kropić ;) Włochaty miał semislicki to w terenie mu się fajnie jechało (zwłaszcza z serpentynki)
Drugi dzień wypadu przywitał nas piękną pogodą. Wyruszyliśmy (po zaklejeniu moich szlifów) godzinę wcześniej niż w sobotę bo czekał nas dojazd asfaltem do Łopusznej, skąd niebieskim szlakiem mieliśmy ruszyć na Turbacz. Niestety zatrzymała nas burza więc przeczekaliśmy ją jedząc pstrąga na boczku z masłem czosnkowym (mniam!) Niebieski szlak rozpoczynał się asfaltem ale zaraz wbijał w las gdzie zaczęło się niestety łażenie. Kiedyś jechałem już na Turbacz żółtym z NT i był w 90% do podjechania - ten niestety nie. Jakoś jednak dotarliśmy i po krótkiej przerwie ruszyliśmy w dół pięknym zjazdem i granią w kierunku przełęczy Knurowskiej. Było bardzo ślisko ale na szczęście obyło się bez gleb. Na przełęczy byliśmy o 17 a że mieliśmy w perspektywie powrót do Rzeszowa to odpuściliśmy sobie Lubań i zjechaliśmy asfaltem do Ochotnicy i wzdłuż Dunajca śmignęliśmy do Krościenka.
Pierwszy dzień wypadu z Piotrkiem w góry wyższe, niż te koło Rzeszowa. Trasa 100% planowa a zaliczone szczyty to m.in. Przehyba, Radziejowa, Wielki Rogacz, Vysoka. Wyjechaliśmy około 12 po przyjeździe do Krościenka (spaliśmy tu - polecam!) i serwisie rowerów (na szczęście Piotrek namówił mnie, żebym zmienił Sida na Rebę choć mi się nie chciało) w stronę Szczawnicy gdzie wbiliśmy na ścieżkę rowerową prowadzącą od asfaltu przez kocie łby aż do niebieskiego szlaku terenem na Przehybę. Pogoda z początku była kiepska a mgła bardzo gęsta. Turystów mało i jechało się bardzo przyjemnie. Minęliśmy nawet kilku bajkerów. Podczas zjazdu z Wielkiego rogacza po luźnych kamieniach przy ~25km/h Piotrek złapał kapcia w przednie koło i wyłożył się w trawę/krzaki - na szczęście obyło się bez jakichkolwiek ran czy strat w sprzęcie. Zjazdy były świetne - dojechaliśmy do niebieskiego szlaku wzdłuż granicy gdzie na jednym ze zjazdów halą gnaliśmy nawet ponad 50km/h. Żeby nie było tak różowo - w okolicach Wysokiej złapał nas kryzys - killer. Gdyby nie snickersy pewnie byśmy tam wrośli w ziemię. Dotarliśmy jednak jakoś do zielonego szlaku w stronę wąwozu Homole i tam na zjeździe przy 38km/h zglebiliśmy obaj na przekopie ~0,5m. Piotrek rozwalił trochę kask i siodło a ja bardziej siebie niż rower. Po wymuszonej przerwie zjechaliśmy do Szczawnicy po błocie i owczych śladach i asfaltem do Krościenka.
Zaczęło się OK - startowałem z 2/3 stawki i już na początku wyprzedziłem sporo ludzi po trawie (ach ten epic). Później oczywiście trasa się zakorkowała bo była źle poprowadzona, więc było chwilę stania i spaceru a później już wjazd na rundę. Jechało mi się dobrze, pierwsze kółko raczej ja wyprzedzałem niż mnie. Na drugie okrążenie wjechałem za Kamilem który wyprzedził mnie na agrafce przed metą ale zawziąłem się i nie straciłem go przez całe kółko z oczu. W międzyczasie tasowaliśmy się z Bartkiem - to ja jego to on mnie. Jechało mi się coraz gorzej - opadałem z sił aż w końcu na nawrocie przy redukcji łańcuch szlag trafił.
W końcu wyszło słonko, więc czas zacząć zwiedzać okolicę. Dziś krótki popołudniowy rekonesans w stronę Brzezin. Pojechałem sobie szosą a po drodze obserwowałem sytuację w terenie i na drogach polnych. Jest jeszcze zdecydowanie za mokro i błotniście na testy Epica. Trasa: Dom -> Nowosolna -> Natolin -> Lipiny -> Paprotnia -> Brzeziny -> Witkowice -> Gałkówek - Kolonia -> Jordanów -> Eufeminów -> Wiączyń Dolny -> Nowosolna -> Dom. Drogi dość dziurawe, miejscami zalewała je woda z pól:
Charakterystyczny zapaszek zapewniały pola rzepakowe. Więcej raczej nie mam nic do napisania o dzisiejszej trasie :)
Widok z kokpitu:
I takie tam zdjątko (nie, nie drapałem się po głowie :D):